niedziela, 8 września 2019

Lato, kiedy mam 18 lat



To nie jest jeden z tych postów, które sprawdzam dziesiątki razy przed publikacją. Choć ten blog zawsze był bardziej dla mnie niż dla kogokolwiek innego, zazwyczaj jego zawartość serio była przeze mnie dokładnie sprawdzana zanim cokolwiek się tu pojawiło. Teraz będzie autentyczniej. Chcę po prostu zostawić tu to, co u mnie słychać, bez nadmiernej weryfikacji, czy to co piszę ma sens. Bo w to lato działo się dużo, na tyle dużo, że chciałabym wszystko szczegółowo zapamiętać, a zapewne to kwestia czasu, jak te wspomnienia zaczną trochę blaknąć. 
  
Nawet nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że rzadko kiedy byłam w domu w to lato. Serio, wracałam do domu z jednego miejsca, szłam na rower albo na Magiczną, przepakowywałam się i znów wyruszałam gdzie indziej. Zawsze chciałam mieć wakacje wypchane po brzegi i w końcu tak było. I miałam momenty, gdzie zupełnie mi to nie pasowało, miałam też takie, gdzie pasowało mi to całkowicie.


  
Wakacje upłynęły mi pod mottem „bardziej będę żałować tego, czego nie zrobię, niż tego, co zrobię”. Więc robiłam rzeczy. To lato to pierwszy w życiu carsharing z Łukaszem. To pierwszy lot paralotnią nad wodą. To pierwszy w życiu skinny dipping z Suz. To niekomfortowe pocałunki, kaleczenie języka francuskiego, proszenie randomów o zrobienie sobie ze mną zdjęcia, to zwiedzenie większej ilości miejsc, niż bym przypuszczała, że uda mi się zwiedzić. Tak więc, to lato to Włochy, Monako, Grecja, Francja, Austria, no i polskie miasta. To jedzenie bagietek z hummusem i croissantów. I w ogóle za dużo pieczywa. To tęsknota za Kubą i za Łukaszem, za Martą i za Jankiem. Tęsknota naturalna, ale na tyle silna, że czasem serio miałam łzy w oczach. To, co było strasznie fajne w to lato, to to, że każde z nas podróżowało, ale w swoje miejsca, a i tak zawsze wiedzieliśmy, co u nas nawzajem słychać, choć w tak różnych miejscach Europy. Ba, sam ten post powstaje w pociągu z Wiednia do Warszawy. To lato to wzruszenie, kiedy mama odpisywała mi „Ja ciebie też”. To lato to samotność, ale nie osamotnienie. To gra w Tag500pytań w pociągu. To jeżdżenie rowerem, gdziekolwiek miałam taką możliwość. To ucieczka kotów mojej host mamy z Nicei i ganianie za nimi po całym bloku tylko po to, żeby pod koniec zobaczyć, że siedziały pod stołem. To wieczór na trampolinie, kiedy pijana ze szczęścia patrzyłam na moich przyjaciół. To lato to godziny przepracowane w EFie, czując, że pracuję na coś dużego, na tyle dużego, że chyba to jeszcze do mnie nie dociera. To podejmowanie decyzji odnośnie przyszłego roku, z zerową pewnością, czy są dobre, ale napawają mnie ekscytacją. To siedzenie w pociągu do Poznania i odszyfrowywanie listu Frania. To lato to Kacper Świerk. To lato to losowy naleśnik w Manekinie challenge. To lato to pełnia doświadczeń, z których tak wiele zasługuje na oddzielne akapity, że aż psują moją koncepcję tego, że ten post realnie miał być krótki.


Dziwnie myśleć, że nigdy nie będę młodsza, niż jestem teraz. Nie chcę dorastać, bardzo nie chcę, ale jednocześnie osiemnaste urodziny były moimi najlepszymi urodzinami. To brzmi strasznie egoistycznie, ale świętowałam je podwójnie, bo zarówno na początku wakacji, jak i na ich końcu. Z tym, że raz świętowanie ich było dla mnie niespodzianką, a raz to ja wyprawiłam imprezę. I było miło, i za pierwszym razem, i za drugim. Ba, żeby tylko miło. Mam najfajniejszych przyjaciół na świecie. Czaicie, że dzięki nim wracam do Brighton? Do Brighton!


Wakacje to chyba czas w roku, w którym najczęściej czuję się samozrealizowana. Mam czas myśleć o rzeczach i mam czas je robić. Tak było trzy lata temu, kiedy zaczęłam prowadzić tego bloga, tak było też dwa lata temu, kiedy pojechałam do Brighton. A chyba nie ma drugiego uczucia, które bym lubiła tak bardzo, jak satysfakcja wiedząc, że się realizuję. Rok temu pod koniec lata tego nie czułam. To było dobre lato, ale bardzo rekreacyjne. Aż za bardzo. W tym roku z dumą mogę przyznać, że nie mogłabym być bardziej zrealizowana. Zobaczyłam miejsca. Szkoliłam francuski, i to tak porządnie. Poznawałam ludzi, ale przede wszystkim czuję, że po raz kolejny całe lato poznawałam siebie. Wypychałam się ze strefy komfortu, obserwowałam własne niezręczności, starałam się doceniać małe sukcesy. Wow, ten blog to serio wielkie life positivity gadanie. Nie mogę wiele poradzić na to, że chcę tu wracać w momentach, w których jest u mnie tak dobrze. Po prostu miło mi te myśli gdzieś trzymać. Muszę się nauczyć wracać tu też wtedy, kiedy u mnie gorzej.





Mój pociąg zatrzymał się właśnie w Katowicach. To już jakaś dziewiąta godzina drogi i nie mogę się doczekać, żeby być w Warszawie. Kocham podróże, ale jestem strasznie podekscytowana na powrót do domu. Chcę już napić się herbaty przy naszym stole i zasnąć we własnej pościeli. Zaklimatyzowałam się z myślą, że wracam do szkoły prosto na sprawdzian z matematyki, a zaraz po nim na sprawdzian z historii. Cieszę się, że po prawie trzech miesiącach będę mogła zjeść z Bójcą w bufecie, o dziwo cieszę się na powrót do rutyny. Zobaczymy, jak długo to potrwa, bo nie wykluczam, że za tydzień mi się odechce. Oj, oby było bezboleśnie.

Do następnego xxx

sobota, 6 stycznia 2018

2017 is over.


W głowie mam scenę z ubiegłorocznego Sylwestra, kiedy to stałam i wyglądałam przez okno. Pamiętam dokładnie moje myśli. Krążyły wokół tego, jak diametralnie inne będzie wszystko, gdy ten rok dobiegnie końca. W głowie miałam dziesiątki pytań. Czy 2017 ujawnił mi na nie odpowiedzi? Tak, na większość zdecydowanie tak. Przychodzę tu właśnie po to, żeby podzielić się z Wami niewielkim podsumowaniem tego roku. Hej, miło mi Was widzieć na tym zakurzonym, nietkniętym od półtora roku blogu! Co mnie skłoniło żeby tu wrócić? Nie wiem. Nie jest to powrót na stałe, aczkolwiek mam pomysł na to, jak potoczą się losy tego miejsca. O tym jednak kiedy indziej, dziś skupię się na pożegnaniu roku, w którym nauczyłam się żyć. Po prostu.

Od stycznia do kwietnia moim priorytetem była szkoła. Skupiłam się na zbliżającym się egzaminie gimnazjalnym, a jestem osobą, którą takie sprawy stresują za bardzo. Z biegiem czasu mogę przyznać, że nie umiałam postawić sobie zdrowych granic, a moja psychika była na wycieńczeniu przez coś, co dziś postrzegam za rzecz niemalże błahą. Czy warto było się tak przejmować? Głupio byłoby egzamin zlekceważyć całkowicie, ale nie wolno dać się zwariować. Wszystkie cele i plany tamtych czasów przybierały rangę "zrobię to po kwietniu". I choć może szkoda, że te cztery miesiące po prostu przeminęły, to po ich upłynięciu wróciłam do życia ze zdwojoną energią.



Miesiące wiosenne i letnie spędziłam na polepszaniu kontaktów z moją gimnazjalną klasą. Choć dziś nie widujemy się codziennie, wciąż uważam, że to wspaniali ludzie i gdyby nie oni, na pewno ominęłyby mnie setki chwil czystego szczęścia. Wciąż na usta ciśnie mi się uśmiech, gdy pomyślę o naszych wszystkich imprezach, wyjściach do parku i świetnych wydarzeniach, w których razem braliśmy udział. Umocniłam swoje relacje, z niektórymi trochę je zmieniłam, ale przede wszystkim z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu, że jestem na właściwym miejscu, wśród właściwych ludzi. Jeżeli ktoś z mojej gimnazjalnej ekipy to czyta, to kieruję w Waszą stronę ogromne podziękowania za cały rok (a właściwie za trzy lata!). Jesteście niesamowici!

Wakacje nie były tak intensywne, jak oczekiwałam. Mówię tu zwłaszcza o lipcu- miesiąc ten spędziłam na czystym lenistwie, a jedyny większy wyjazd, w którym wzięłam udział, to tydzień spędzony z rodzicami na Mazurach. Sierpień zaś, a zwłaszcza jego druga połowa, zasługuje na oddzielny akapit.



Miesiąc rozpoczęłam od festiwalu filmowego w Kazimierzu Dolnym, na który pojechałam z rodzicami i z przyjaciółką (z tego miejsca pozdrawiam Olę!). Wypad ten wspominam bardzo miło, jednak ciężko ukryć, że już wtedy najbardziej wyczekiwałam zbliżającego się kursu językowego do Brighton w Anglii. To właśnie on był moim marzeniem i chyba każdy kto mnie zna wie, że o tej nadmorskiej miejscowości mogłabym mówić godzinami! Był to mój pierwszy samodzielny lot za granicę i tak naprawdę aż do momentu kiedy przywitała mnie Elaine w rodzinie goszczącej nie wiedziałam, co mnie czeka. Pamiętam motylki w brzuchu, kiedy przez okno samolotu zobaczyłam Londyn. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że naprawdę spełniam swoje marzenie. Dziś bez wahania mogę przyznać, że były to najlepsze dwa tygodnie mojego życia. Czas ten zupełnie przerósł moje oczekiwania. Zakochałam się w miasteczku (a może nie tylko?:)), poznałam wspaniałych i inspirujących ludzi z całego świata, wydałam mnóóóstwo pieniędzy, ale też poczułam, że mam swoje drugie miejsce na świecie. Do tej pory mam wrażenie, że w ciągu raptem czternastu dni przeżyłam więcej, niż przez niektóre miesiące razem wzięte.


Gdy wróciłam do domu, przyszedł czas, żeby wrócić na ziemię. Zmieniłam szkołę i choć w lipcu byłam bardzo podekscytowana faktem, że dostałam się do wymarzonego liceum, na początku września zupełnie nie miałam ochoty tam iść. Przez kilka tygodni nie potrafiłam odnaleźć się w nowej sytuacji. Brakowało mi poczucia przynależności i tak naprawdę dopiero pod koniec września zaczęłam doceniać otoczenie, w którym się znalazłam, choć wymagało to zmiany klasy. Czy jestem zadowolona? Tak, tak, i jeszcze raz tak, teraz myślę, że nie mogłam trafić lepiej! Mam wrażenie, że otworzyłam się  na kulturę i szeroko pojętą sztukę- klasa teatralna to dla mnie totalna nowość, a jednak naprawdę zauważam to poczucie samorealizacji, które mi ona daje. Po prostu się spełniam. Momentami bardziej, chwilami mniej, ale to, co uwielbiam w mojej szkole, to zdecydowanie jej dynamiczność i to, że mogę być chociażby malutką częścią wszystkich wspaniałych akcji i wydarzeń, których jest u nas naprawdę mnóstwo. Nie spodziewałam się też, że drugi raz pod rząd trafię na środowisko, do którego się tak przywiążę. Kiedyś usilnie szukałam inspiracji, teraz wcale nie muszę daleko sięgać- osoby o ciekawych zainteresowaniach i cudownych charakterach spotykam każdego dnia. Stanowimy tak zgraną grupę, że po raptem kilku miesiącach znajomości nie wyobrażam sobie nie mieć ich przy sobie!


Końcówka roku upłynęła raczej spokojnie, ale chyba tego właśnie potrzebowałam. Jeśli mam czegoś żałować z ostatniego czasu, to chyba tylko tego, że przed świętami chciałam sprostać oczekiwaniom wszystkich wokół. Wzięłam na siebie odrobinę za dużo i w przyszłe święta chcę postawić na trochę więcej zdrowego egoizmu. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, prawda?


Gdyby ktoś mnie spytał, czego nauczył mnie ten rok, to bez wahania na pierwszym miejscu postawiłabym niezależność. Dawniej naprawdę wiele rzeczy uzależniałam od innych. Zdarzało mi się gubić swoje zdanie lub rezygnować z przyjemności tylko po to, aby nie robić ich samotnie. W końcu nauczyłam się przebywać ze sobą. Chyba zapoczątkował to właśnie wyjazd do Brighton. Gdy stawiłam czoła zupełnie nowej sytuacji, zobaczyłam, że mogę dokonać niesamowitych rzeczy nawet w pojedynkę, a dzięki temu doświadczenie staje się tylko moje. Z taką myślą zaangażowałam się w wolontariat, podczas którego poznałam świetne osoby (tu pozdrawiam Magdę i Julkę, z którymi od razu złapałam super kontakt!). Przełamałam się też i po raz pierwszy poszłam do pracy w ramach ambasadorstwa dla pewnej firmy (dzięki czemu, notabene, poznałam kolejnych inspirujących ludzi). Każda z tych rzeczy przyczyniła się do tego, jak dziś postrzegam świat, siebie i swoje priorytety.


Co z zainteresowaniami? Cóż, to kolejna rzecz, która przeszła u mnie totalną ewolucję. Jeszcze rok temu bez wahania odpowiedziałabym, że interesuję się fotografią, ćwiczę jogę, oglądam Eurowizję, okazjonalnie wysyłam pocztówki. Joga i Eurowizja to wciąż moje dwie miłości, pocztówki wysyłam już niemalże nałogowo, za to od fotografii odeszłam zupełnie. Przysięgam, że za swoją lustrzankę chwyciłam w tym roku nie więcej niż trzy razy. Smutne? Trochę, jednak wychodzę z założenia, że pasje zmieniają się tak, jak ludzie. W moim przypadku na miejsce fotografii wskoczyły podróże. Potrafię spędzać godziny na czytaniu o ciekawych miejscach na świecie i na przyszłościowym planowaniu wojaży. Zupełnie jak moja starsza siostra- może jednak mamy to gdzieś w genach? :) Na ten rok mam też kilka pomysłów związanych właśnie z podróżami, jednak każdy z nich to póki co tylko luźna idea, dlatego żeby nie zapeszyć nie będę o nich mówić. Zobaczymy, co czas przyniesie! Może jeszcze nowsze, wciąż nieodkryte pasje?

Rok 2017 uważam za rozdział zamknięty, jednak to nie był po prostu kolejny rok z mojego życia. Mam wrażenie, że to naprawdę było coś więcej. Coś bardziej jak historia do opisania. Historia, która może dla kogoś z zewnątrz nie byłaby aż tak interesująca, a do której osobiście mam tak duży sentyment. Dowiedziałam się dużo o sobie, zobaczyłam kawałek świata, o którego zobaczeniu marzyłam, poznałam nowych przyjaciół, polepszyłam stare kontakty, odkryłam dużo dobrej muzyki, ale przede wszystkim starałam się korzystać z każdego dnia. I z ręką na sercu mogę przyznać, że czuję, jakby naprawdę mi to wyszło!


Stąd chciałabym podziękować wielu osobom, które sprawiły, że ten rok stał się jeszcze bardziej wartościowy. Przede wszystkim są to moi rodzice, którzy chyba najlepiej wiedzą, że momentami nie było łatwo. Pchaliście mnie do przodu i sprowadzaliście na ziemię, kiedy było trzeba. Dziękuję, kocham Was i przepraszam za wszystkie stresy, których niestety spowodowałam w tym roku niemało!



Ten rok uświadomił mi również, że obracam się wśród naprawdę wspaniałych ludzi. Gdybym miała podziękować wszystkim, którzy uczynili ten rok jeszcze lepszym, byłaby to baardzo długa lista! Trochę się więc ograniczę, mam jednak nadzieję, że osoby, z którymi spędziłam ten czas, wiedzą, że zawdzięczam im wiele pozytywnych chwil. Dziękuję Oli, która kolejny rok była ze mną, z którą rozumiem się bez słów i która codziennie ożywia moją poranną drogę do szkoły! Dziękuję też drugiej Oli, która od kilku lat jest moją dużą inspiracją i choć w tym roku widywałyśmy się zdecydowanie za rzadko, wciąż wiem, że mogę powiedzieć jej o wszystkim. Dziękuję Ali, na której rady mogę liczyć w każdej sprawie, dziękuję Marcie i Oli za nasze nocne pogawędki podczas zielonej szkoły (sama nie wiem dlaczego, ale są dla mnie bardzo ważnym wspomnieniem!), dziękuję Kubie, który przez tyle miesięcy był dla mnie świetnym przyjacielem nawet, jeśli potem nasze relacje się zmieniły. Dziękuję Marysi, z którą co prawda nie mogę siedzieć już w jednej ławce szkolnej, ale nawet kilka słów zamienionych pospiesznie na korytarzu dodaje mi otuchy na cały dzień!Dziękuję też Oliwii, z którą znamy się już dziesiąty rok, a z którą od zawsze tak świetnie się rozumiemy. Dziękuję Suzan, która jest mi jedną z najbliższych osób w szkole, a z którą mogłabym rozmawiać godzinami nawet poza jej murami! Dziękuję Marcie, która jest najbardziej pozytywną osobą jaką poznałam i która zupełnie podziela mój podróżniczy entuzjazm( a ja jej!). Dziękuję Ilonce, dzięki której (i z którą) do nowej szkoły szłam trochę pewniejsza siebie i ciężko mi uwierzyć, że wcześniej, choć mijałyśmy się codziennie, prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy. Dziękuję Gabi, która nigdy nie odmawia mi wspólnych śpiewów na przerwach i której uśmiech od razu poprawia mi humor! Dziękuję Kubie, który sprawia, że jestem zawsze na bieżąco z eurowizyjnymi nowinkami i z którym wiem, że zawsze mogę porozmawiać na przyziemne i bardziej abstrakcyjne tematy. Dziękuję też Łukaszowi, z którym mogę śmiać się i płakać, i przy którym zawsze mam milion pomysłów na minutę! W końcu, dziękuję moim kochanym siostrom, Darii i Karolinie, za wszystkie historie, którymi się wymieniamy, gdy wpadacie nas odwiedzić. To takie momenty czystego spokoju u nas w domu, a jednak zawsze uwielbiam wiedzieć, co u Was słychać!


Here's also to my pals from Brighton, who may appear there somehow (and I hope they do so!)! You seriously have no idea how huge impact you all had on me this year. I couldn't have had a better team to spend this time with. I loved staying long hours by the Royal Pavilion just to talk to my Czkawka Team (we need to catch up once in a while guys!), as well as I loved cosy evenings spent on drinking tea with my best roommates, who all felt like sisters to me. Huge, huge kisses to Roos, Nele, Lina, Milou, Paulina, Vianney and Isaac for making it the best time ever. We need to get back to Brighton (or at least to Saltdean haha) together someday! 

Czy żegnam rok 2017 ze smutkiem? Cóż, temu chyba nie mogę zaprzeczyć. To był czas, który zdecydowanie spełnił moje oczekiwania, ba, nawet je przerósł. Nie było idealnie, ale upadki i potyczki zostały zdecydowanie przyćmione przez dni, które mijały mi z uśmiechem na ustach. Czy mam oczekiwania co do 2018? Jasne, że mam, jednak jednocześnie chcę po prostu korzystać z tego, co ten rok przyniesie.
"Everything is going to be all right. Or if not, everything is going to be, so let's not worry."- How to stop time, Matt Haig


Tą krótką myślą zaczerpniętą z mojej ulubionej książki żegnam się z Wami. I każdemu z osobna życzę, aby Nowy Rok spełnił Wasze oczekiwania, może aby nieco Was zaskoczył, ale przede wszystkim, aby upłynął Wam on tak, żebyście w grudniu żegnali go z ogromnym sentymentem. Jeżeli ktoś z Was też chce się ze mną podzielić swoim podsumowaniem roku- piszcie! Uwielbiam czytać i słuchać historii gromadzonych przez innych, bo myślę, że to właśnie one nas tworzą. Buziaki!
Maja xx

piątek, 16 września 2016

Just take a ride

 
Hej!
Nie mogę uwierzyć, że upłynęły aż dwa tygodnie od poprzedniego posta. Gdzie mi uciekł ten czas? Sama nie wiem, ostatnio robi to coraz częściej. Chciałabym się z Wami dzisiaj jednak podzielić krótką historią dnia wczorajszego. 

Wróciłam do domu około 16. Potrzebowałam chwili odpoczynku. Chwila zamieniła się w kilka godzin. Nienawidzę gdy tak się dzieje, ale o 19 stwierdziłam, że w końcu przyszedł czas, aby zabrać się za sprawy związane ze szkołą. Długi odpoczynek jednak nie pomógł. Nic mi nie wchodziło do głowy, spanikowałam wiedząc już, że ten wieczór nie będzie łatwy. Zaczęłam płakać- odrobinę za mocno jak na taką drobnostkę, ale przynajmniej dzięki temu poczułam się lepiej. Lepiej wciąż nie oznaczało dobrze. Nagle w mojej głowie pojawiło się jedno słowo: rower. Chciałam je wyrzucić z myśli, tłumacząc sobie, że nie mam czasu na przejażdżkę. Ten mały głosik był chyba jednak silniejszy ode mnie. Zignorowałam wszystko i wbrew planom zasiadłam przed kierownicą mojego dwukołowca. Wzięłam telefon i słuchawki, włączyłam muzykę, która zawsze daje mi kopa do działania i pojechałam przed siebie. Taka krótka wyprawa miała dla mnie zbawienny wpływ. Chyba sobie nie zdawałam z tego sprawy, dopóki nie wróciłam z czerwonym nosem i uśmiechem na ustach do domu. Ilość pracy domowej nie zmalała. A mimo wszystko nie była już aż tak przerażająca. 

To nie był pierwszy raz, kiedy rower pomógł mi w uporządkowaniu sobie pewnych rzeczy w głowie. Pamiętam, że w dniu powrotu z wakacyjnego obozu to on był moim towarzyszem przez kilka godzin. Nie potrzebowałam spotkania z drugą osobą. Wystarczyła samotna przejażdżka po osiedlu, aby wiele rzeczy zaczęło nabierać nowego sensu. A może one ten sens miały od zawsze, tylko po prostu gdzieś o nim zapominałam?

Aż trudno mi uwierzyć w to, że jako dziecko nie lubiłam jeździć na dwóch kółkach. Największą frajdę w tym temacie sprawiał mi wtedy śliczny, różowy kolor mojego rowerka. Na barwie się jednak kończyło, a na wycieczki rowerowe jeździłam może trzy razy do roku. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że dwa lata temu spróbowałam przekonać się do takich wypraw. Dzisiaj? Jestem w nich zakochana. 

Przyjacielem nie musi być człowiek. Ja znalazłam go w rowerze, choć nie wiem jak głupio by to nie brzmiało. Taka jest jednak prawda- czasem kiedy nie mogę zrozumieć samej siebie, właśnie on pomaga mi znaleźć nowe spojrzenie na wszystko. Jest jednocześnie na wyciągnięcie ręki. A gdy wyciągnę do niego rękę, zaprowadzi mnie w miejsca, których uroku wcześniej nie dostrzegałam. Mogę się przy nim śmiać, mogę przy nim płakać. I czuję, że to właśnie jego będzie mi brakować całą zimę. Jak dobrze, że za kilka miesięcy znów będę mogła chodzić na rower codziennie.






|Kombinezon- H&M| Kurtka jeansowa-?| Espadryle- Bershka|

Miłego dnia! xx

sobota, 3 września 2016

Bye holidays, hi school


Z każdą chwilą sierpnia tegoroczne wakacje zbliżały się do końca. A skoro zbliżały się do końca, to ten koniec musiał w końcu nastąpić. Chyba nie zdawałam sobie sobie z tego sprawy, dopóki sama nie musiałam wstać o szóstej, założyć spódnicy, spojrzeć w telefon, a na jego wyświetlaczu zobaczyć datę 1 września. Jak zdążyłam już usłyszeć w czwartek, rok szkolny 2016/2017 został oficjalnie rozpoczęty! 

Wakacje naładowały moje baterie, przyniosły mi dużo motywacji i zdecydowanie spełniły moje oczekiwania. Co robiłam?
  • Byłam na ukochanym obozie językowym;
  • Spędziłam z rodzicami czas nad morzem;
  • Odkrywałam z przyjaciółką uroki Kazimierza Dolnego;
  • Czytałam książki, na które nie znalazłam czasu w roku szkolnym;
  • Jeździłam do parku na codzienne lody i wieczorne gry w Uno;
  • Znalazłam czas na spotkania z bliższymi i dalszymi znajomymi;
  • Zrobiłam 47 rzeczy z mojej listy 100 rzeczy do zrobienia w wakacje, o której pisałam jakiś czas temu (klik). Cóż, jestem sobą nieco zawiedziona, ale pozostałe czynności na pewno zaczekają do przyszłego lata! Jednocześnie bawiłam się świetnie biegając boso w deszczu po to, aby chwilę później iść skakać na trampolinie;
  • Piekłam, gotowałam i śmiałam się sama z siebie, widząc, jak mi to wychodzi!
  • Odpoczęłam, a do szkoły wróciłam z podwójną energią do pracy i do porannego wstawania. Mam nadzieję, że ten entuzjazm zostanie we mnie jeszcze na długo!
  •  
Cóż, czego nie robiłam? Na pewno nie myślałam o nadchodzącym roku szkolnym. Rzeczy z tym związane odłożyłam na ostatnią chwilę, co zapewniło mi trochę stresu. Trzeba jednak na nowo przyzwyczaić się do tych nerwów, które przecież znowu będą towarzyszyć mi codziennie. Ten rok będzie dla mnie wyjątkowo ciężki, ale jednocześnie ciekawy. W końcu to trzecia klasa gimnazjum. Już po pierwszym dniu lekcji czuję się dziwnie, będąc najstarszym rocznikiem w szkole. Coś mi jednak mówi, że ten rok przyniesie mi wiele niespodzianek i z pewnością nie pozwoli się nudzić. Nie zabraknie wzlotów i upadków, łez i śmiechów. Stresu związanego z egzaminami. Świetnych chwil spędzonych z moją klasą. Właśnie na ten ostatni punkt liczę najbardziej- nic nie dzieje się dwa razy, a już wiem, jak bardzo będzie mi za rok brakować każdej jednej osoby, którą tu poznałam.
 

Wiele ludzi uważa nowy rok za powód do zmian. Ja postanowień noworocznych nie mam prawie nigdy, natomiast zawsze przed rozpoczęciem roku szkolnego stawiam sobie wymagania dość wysoko. Chyba nic dziwnego, skoro wrzesień dla każdego ucznia jest nową szansą. Bez względu na to, z jakimi ocenami i nastawieniem zaczęliśmy wakacje, dwa miesiące później możemy wrócić do szkoły z czystą kartą. To, jak ją "zapełnimy" zależy tylko od nas. Choć uczę się dobrze, a towarzystwo którym się otaczam tworzą w większości wartościowi ludzie, chcę, aby kilka rzeczy w moim planie dnia i stylu myślenia uległo zmianie. To nie będą duże zmiany, ale zacznę od ograniczenia marnowania czasu w Internecie do minimum. Czy będzie łatwo? Na pewno nie będzie. Wiem jednak, że jeżeli już Wam o tym powiem, będzie mi po prostu głupio zrezygnować.

Dajcie mi znać, czy macie jakieś postanowienia na ten rok szkolny! Trzymajcie się xx

piątek, 26 sierpnia 2016

Evenings like this

Wiecie co uwielbiam w blogowaniu? To, że wieczorem mogę usiąść, włączyć komputer i muzykę, a ona z kolei otworzy mi umysł. I zacząć po prostu pisać. Pisać cokolwiek przyjdzie mi do głowy, a jednak starając się, żeby całość trzymała się kupy. Witam Was w kolejny z takich wieczorów. Jak Wy go spędzacie? xx

7 sierpnia wróciłam z ostatniego ze swoich wakacyjnych wyjazdów. Aż trudno mi uwierzyć, że od tamtej pory jestem w Warszawie. Czas leci tak szybko, że czuję, jakby wakacje dopiero co się zaczęły, a gdy patrzę w kalendarz, widzę, że dobiegają one końca. Podczas tak długiej przerwy moje dni wyglądają zupełnie inaczej niż w roku szkolnym. Codzienne spotkania ze znajomymi, wychodzenie w pośpiechu z domu i wieczorne czytanie książek to zdecydowanie rzeczy, które są mi teraz wyjątkowo bliskie. Staram się korzystać z czasu wolnego maksymalnie, bo wiem, że już niedługo nie będzie go aż tyle. Częściowo jest to moja wina, bo to moje umiejętności organizacji czasu są dość słabe. Liczę jednak na to, że naprawdę uda mi się nad tym popracować!

Mam dzisiaj dla Was kilka zdjęć w stylizacji, którą uwielbiam. Jest bardzo lekka, ma w sobie trochę koloru i co najważniejsze- kojarzy mi się właśnie z latem. Od dawna podobały mi się kimona, ale kiedy w końcu kupiłam swoje, potrzebowałam czasu żeby się do niego stuprocentowo przekonać. Teraz jestem w nim zakochana! Na jednym ze zdjęć mam również okulary, które- jak może zauważyliście po poprzednich postach- stały się wręcz moim atrybutem. Nie wyobrażam sobie lata bez nich.




Kimono- H&M| top- H&M| Spodenki- Carry| Okulary- H&M
Dajcie mi znać, co dzisiaj robiliście- niezależnie od tego, kiedy to czytacie. Ja upiekłam ciasto i poszłam do parku na lody. Jestem ciekawa, co się u Was działo przez te kilka godzin! Buziaki xx

piątek, 19 sierpnia 2016

Real inspiration

Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam otaczać się inspirujacymi ludźmi. To świetne uczucie, kiedy poznajesz kogoś, kto ciągnie cię tylko w górę. Nie dlatego, że wybitnie zależy mu na twoim szczęściu. Taki człowiek robi to nieświadomie. Choć znam parę takich osób, dopiero kilka dni temu uświadomiłam sobie, że właśnie to jest najlepsza inspiracja. Nie miks ładnych zdjęć, nie cytaty, a styczność z żywymi słowami prosto od żywej osoby.

Nie będę mówić, że nie lubię oglądać ładnych zdjęć, bo uwielbiam. Nie powiem że cytaty to jakaś głupota, bo czasem potrafią dać do myślenia. Jednak najczęściej po zobaczeniu tego typu "motywacji" zapominam o niej już kilka minut później. Właśnie tu jest ta różnica- wydaje mi się, że rozmowa z prawdziwą osobą może nam dać czasem więcej, niż moglibyśmy myśleć.

Gdy kilka dni temu wróciłam do domu od siostry, czułam, jakby jakaś część mnie się zmieniła. Żałuję, że nie dostrzegałam wcześniej, jak wiele ciekawych historii może kryć się za jedną rozmową. Jednocześnie jestem wdzięczna, że w ogóle mogłam te historie usłyszeć. Po powrocie do domu uświadomiłam sobie, jak mało wiem na temat wojny, jak świetną sprawą może być wolontariat, na który planuję się zapisać od roku. Być może gdyby takie historie opowiadał mi ktoś inny, nie poruszyłyby mnie do tego stopnia. Nie wiem zresztą, czy poruszenie to dobre słowo. Może lepszym będzie determinacja i jakaś wyjątkowa energia, o którą wróciłam do domu bogatsza?

 Poszerzam wiedzę na różne tematy nie z przymusu. Trochę z przyzwoitości, trochę z ciekawości. Czytam, rozmyślam, wyciągam wnioski. Chciałabym kiedyś usłyszeć, że moje słowa są inspirujące. W końcu sama od siebie nie dowiem się, czy takie będą. Póki co jednak cieszę się możliwością spotykania ciekawych ludzi, bo widzę, jaki mają na mnie wpływ. Ktoś opowiada, ja słucham, analizuję, zabieram się do działania. Chyba mogę być z tego dumna. Dziękuję, inspirująca osobo.

Mam nadzieję, że nie macie mi za złe zdjęć, które są dość zwyczajne. Miałam jednak ochotę na coś trochę innego,  więc tym razem zostałam z aparatem w domu i to tu starałam się sfotografować to, co jest dla mnie codziennością. Miłego dnia! xx